Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mark Tremonti z Alter Bridge: "Ważni ludzie są zajęci składaniem obietnic" [Rozmowa NaM]

Paulina Rezmer
W piątek, 7 października do sklepów trafia piąty album amerykańskiej hard rockowej grupy Alter Bridge. O tym, że świat potrzebuje lidera i o gniewie wyrażonym na „The Last Hero” rozmawiamy z gitarzystą zespołu Markiem Tremontim.

Wasz piąty album „The Last Hero” powstawał w tym samym czasie, w którym ty pracowałeś nad swoją solową płytą, a Myles koncertował ze Slashem. Odpoczywacie czasami, czy tylko praca, praca, praca?
Mark Tremonti, Alter Bridge: Kiedyś pewnie odpoczniemy. Faktycznie tak było. Mnie pochłonęło przygotowanie „Dust”, Mylesa praca ze Slashem. W tym wszystkim musieliśmy znaleźć miejsce na Last Hero i zrobiliśmy to z przyjemnością. Nie zaprzeczę, że jesteśmy cholernie zajęci, ale tak właśnie działa Alter Bridge i nie traktujemy tego w kategoriach dramatu. Tak po prostu jest, robimy swoje.

Jak to konkretnie wyglądało?
Sporo pracy, jak choćby pisanie muzyki wykonaliśmy na odległość. Kiedy weszliśmy do studia, materiał był gotowy niemal w całości. Duży komfort dała nam też oczywiście praca z naszym nieocenionym producentem Michaelem „Elvisem” Baskettem, z którym jesteśmy związani od czasów „Blackbird” i z którym rozumiemy się praktycznie bez słów. Potrafi stworzyć dokładnie takie brzmienie, jakiego oczekujemy.

Kiedy trzy lata temu wydawaliście „Fortress” wydawało się, że oto Alter Bridge dotarło do swojego najcięższegow historii brzmienia. Tymczasem na „The Last Hero” jest jeszcze gęściej, szybciej, agresywniej. To zamierzony efekt i wasz nowy, stały kurs?
Nie chcę wybiegać w przyszłość, więc nie powiem ci, czy to stały kurs. Prawdą jest jednak, że zdecydowaliśmy się na cięższe, mroczniejsze brzmienie, bo ono świetnie podkreśla to, co mamy do powiedzenia.

Alter Bridge - "Show Me A Leader"

No właśnie. Zarówno tytułowy kawałek jak i pierwszy singiel z płyty, „Show Me a Leader” to dowody na to, że zrobiło się bardziej politycznie. Myślisz, że świat rzeczywiście potrzebuje lidera i bohatera?
Jak nigdy. Kogoś naprawdę charyzmatycznego, za kim dziś mogłyby podążyć prawdziwe tłumy i kto będzie wzorcem do naśladowania. Nie ma takiej osoby. Przynajmniej ja jej nie widzę.
Jak słusznie śpiewa Myles, wszyscy ważni ludzie są zajęci składaniem pustych obietnic. A my sami, zwykli ludzie gdzieś tam na dole jesteśmy tak pochłonięci sobą, że nie widzimy przepaści, do której zmierzamy jako cywilizacja. Wniosek - mądry lider potrzebny od zaraz.

Mam taki pomysł, że może skoro mamy dziś do czynienia z fragmentacją świata i indywidualizacją, może trzeba lidera szukać w swoim najbliższym otoczeniu, wśród sąsiadów, a nie na globalnych piedestałach?
Nie myślałem w ten sposób. Może masz rację.

Tak czy inaczej rezygnujecie z sentymentu i ballad o złamanym sercu. Słychać na tej płycie sporo buntu.
Powiedz mi, jesteście wkurzeni?

Nie mogę mówić za resztę zespołu. Ja sam może nie jestem od razu wkurzony, ale niepokoi mnie bardzo fakt, że generalnie mamy gdzieś los innych ludzi, planety. Politycy zajmują się czubkiem własnego nosa i zamiast słuchać innych tylko się przekrzykują. To błędne koło i strata czasu.

Ale Myles chyba jest wkurzony, co? Napisał „The Writing on the Wall”, apokaliptyczny numer o ludziach, którzy zaprzeczają istnieniu globalnego ocieplenia...
O to musiałabyś zapytać Mylesa. Ale prawda jest taka, że to wrażliwy facet, któremu tematy ochrony środowiska nie są obojętne. Myślę, że w tym numerze przekazał światu, co mu leży na sercu. Ja tylko pomogłem do tego dopisać odpowiednią muzykę.

Oszczędny w słowach jesteś jak na kogoś, kto napisał tak zaangażowany i pełen gniewu materiał...
Cóż. Jestem przekonany, że ten materiał mówi sam za siebie i że do naszych fanów dotrze nasz przekaz. A jeśli „The Last Hero” sprawi, że problemami, o których mówimy zainteresują się ludzie, z którymi do tej pory z Alter Bridge nie było po drodze... tym lepiej.
rozmawiała Paulina Rezmer

"The Last Hero"
To piąty album hard rockowej grupy Alter Bridge. Premierę zapowiedziano na 7 października. Amerykanie wreszcie postanowili odłożyć na bok sentymentalne ballady i tym razem biorą się zabary ze światem, który ich zdaniem jest w nienajlepszej kondycji. Na płytę trafiło 13 utworów. To, co po pierwszym przesłuchaniu może się wydać przerostem muzycznej formy nad treścią, w kolejnych okazuje się najlepszą esencją tego, co do tej pory stworzyli razem Myles Kennedy i Mark Tremonti, i być może definicją tego, czym powinien być współczesny hard rock. Obaj uzupełniają się świetnie i balnasują swoje genialne, technicznie złożone partie. Do tego ani Scott Phillips na perkusji, ani Brian Marshall nie stosują półśrodków, czego efektem jest potężny jak nigdy dotąd rytmiczny atak. Rezultat jest powalający.

Czytaj też:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto