Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyzwolenie Grodziska spod okupacji hitlerowskiej oczami Jerzego Dzierżykraja Badurskiego

opr. D. Matuszewski
„W sobotę dnia 27 stycznia 1945 roku na ulicach była cisza, rzadko było widać przechodnia. Miasto pokryte białym puchem na nim kurz po spalinach samochodów wojskowych. Szkoła przy, której się znalazłem podobno była zaminowana. Niemcy mieli w planie zebrać mieszkańców Grodziska i wysadzić ją w powietrze.

Poruszałem się samotnie po moim mieście, jeszcze pełnosprawny młody czternastolatek. Ubrany w spodnie tzw „pompy” na dłoniach grube rękawiczki z jednym palcem. I tak poruszałem się dalej i szedłem nie wiadomo dokąd, chyba do przyszłej mojej golgoty. Widząc z daleka grupę ludzi dołączyłem do niej, a w niej byli już żołnierze radzieccy. Pytali „gdzie są Germany?". Szliśmy z tymi żołnierzami, których Niemcy ośmieszali w filmach, pokazując ich jako obdartych, zaniedbanych, obrośniętych "Iwanów". Grupa wyzwoleńcza, bo tak należy ją nazwać maszerowała w stronę szpitala, tego w którym po kilku godzinach znalazłem się ciężko ranny.

W tym czasie Germanów nie było ani widać, ani słychać. Wracając doszliśmy do Starego Rynku. W pewnej chwili usłyszeliśmy warkot samolotów. Wszyscy pochowaliśmy się w sieni pobliskich domów od strony restauracji Jarosza. I znowu znalazłem się jakby w miejscu mego stracenia. Był to tylko nalot zwiadowczy. Widocznie celem nalotów miało być zniszczenie ratusza, który jak się okazało był poważnie podminowany co groziło zniszczeniem prawie całego centrum miasta. Po pewnym czasie nastąpiła cisza. Ludzie powychodzili z korytarzy. Byłem głodny więc skierowałem się do do domu na ulicę Zieloną, aby zaspokoić głód. Gdy zbliżyłem się do Nowego Rynku zauważyłem mnóstwo samochodów wojskowych i wojska radzieckiego. (...) Po skonsumowaniu skromnego śniadania, postanowiłem nadal wyjść do miasta i obserwować co się w nim dzieje.

Mama nie chciała wyrazić zgody na ponowne moje wyjście /należy zawsze słuchać rodziców/, chyba jakby coś groźnego przeczuwała. Obecna wówczas u nas siostra mamy Wanda Borowczyk, moja matka chrzestna namówiła jakby mamę do wyrażenia zgody. Skierowałem się w stronę Nowego Rynku. Takiego tłumu wojska od 1939 roku w Grodzisku nigdy nie było. Wśród szumu silników i gwaru rozmów żołnierzy radzieckich zauważyłem sąsiada z ulicy Zielone, Zbigniewa Kozerskiego. Nie pamiętam dokładnie co nas skłoniło żeby skierować się w stronę fabryki cukierków Kubery. Po przejściu ulicy Powstańców Chocieszyńskich znaleźliśmy się na podwórzu fabryki. Było już tam wiele osób, które wyciągały z magazynu drewniane skrzynki z cukierkami. Każdy z nas wyniósł jedną skrzynkę, ale były one stosunkowo ciężkie jak na naszą wówczas posturę. Byliśmy młodzi, ale słabi. Zbyszek postanowił pójść do domu po sanki. Do ulicy Zielonej było niedaleko. Wracając powiedział, że na ulicy Chocieszyńskich tuż przy ogrodzeniu Gildego stoi żołnierz radziecki i zaczepia przechodniów, w tym jednego z naszych kolegów.

Ostrzegał Zbyszka, że ten żołnierz nas zaczepi, nie pozwoli zawieść skrzynek do domu. Tak też się stało. Zaczepił nas i postanowił abyśmy zdobyte skrzynie zawieźli na jego samochód wojskowy. Proponowałem, że najpierw te skrzynie zawieziemy do domu, a następnie wrócimy i wypełnimy jego polecenie. Nie wyraził zgody i na opór z naszej strony skierował pistolet w naszą stronę. Był to młodzieniec, niewielkiego wzrostu uzbrojony w karabin maszynowy, który zwisał mu na ramieniu i pistolet. Ruszyliśmy w drogę pod przymusem. Myśmy ciągnęli sanki z przodu, a on szedł za sankami za nami, w każdej chwili przygotowany do strzału. Rozpoczęła się jakby nasza droga krzyżowa, zamiast krzyża były sanki. Jechaliśmy przez Nowy Rynek, ulicą Szeroką, na której przez pewną chwilę rozmawiałem z Grzegorzem Stankowskim, namawiając go aby szedł z nami. Dalej skręciliśmy w ulicę Garbary i w prawo w ulicę Gołębią prosto w kierunku Starego Rynku.

Kiedy znaleźliśmy się kilka kroków za restauracją Jarosza usłyszeliśmy nadlatujące samoloty. Żołnierz radziecki powiedział „to nasze”. Zbyszek przeczuwając niebezpieczeństwo usunął się pod dom. Ja zostałem na chodniku trzymając sznurek od sanek. Usłyszałem jakiś wzmagający się szelest czegoś spadającego. W tym momencie nic nie czułem. Gdy próbowałem wstać upadłem na kolana. Nalot trwał nadal, zmuszony byłem usunąć się przed lecącymi bombami. Po kolanach doczołgałem się na schody kina. Tam w strasznym bólu krwawiąc, czekałem na ratunek. Zbyszek lekko ranny poszedł do domu. Żołnierz radziecki był ranny w głowę. Tam siedząc wołałem o pomoc mamę. Pewien ksiądz z naszej parafii zapytał czy się modliłem? Jeszcze nie wiedziałem jakie odniosłem obrażenia. Kiedy tak czekałem w pewnym momencie wyrwała się futryna od drzwi przyległych do schodów. Naprzeciwko z domku parterowego zarwał się dach. Zjawił się Włodek Heyt lekko ranny.

Długo czekałem na udzielenie mi pomocy. W pewnej chwili zjawił się mężczyzna, który powiedział, że pójdzie do domu i powie, że żyje. Zaraz wróci i udzieli mi pomocy. Kto to był do dzisiaj nie wiem. W mieszkaniu obok, gdzie wyrwała się futryna był wózek dziecięcy. Włożył mnie w ten wózek i obie kończyny dolne bezwładnie zwisały. Jechał ulicą ks. Wawrzyniaka w stronę ulicy Szerokiej. Tam dołączyło jeszcze kilku nieznajomych mężczyzn i już nie pamiętam czy pchali wózek, czy nieśli mnie w nim. Po drodze widziało mnie wielu mieszkańców Grodziska. Do Janasika powiedziałem „zobacz jak mnie urządzili”. W szpitalu nie było lekarza, tylko personel pomocniczy. Nie pamiętam gdzie mnie umieszczono tuż po przewiezieniu do szpitala? Nawet nie pamiętam jak zjawiła się obok mnie mama z moją starszą siostrą Urszulą. Podobno byłem tak brudny i zakrwawionym, że mama nie wiedziała jak zdjąć ze mnie szczątki spodni. Świadomość odzyskałem, kiedy położono mnie na łóżku w pierwszym pokoju na prawo w narożniku, naprzeciw przywieziono ze zwisającą na skórze ręką Teofila Kicińskiego. Wiem, że przywieziono do szpitala również pana Franciszka Nowaka i Kazimierza Dolatę, świetnego ślusarza grodziskiego.

Bomby kruszące średniego kalibru padły na Stary Rynek, ulice Poznańską i Rakoniewicką. Ja zostałem ranny od pierwszej bomby, słyszałem że spadła bardzo blisko. Jedna z bomb drasnęła zachodni szczyt ratusza.
Na wieść o oswabadzaniu miasta Grodziska Marek Bochyński wyruszył do centrum miasta. Po drodze spotkał byłego kolegę z pracy magistrackiej Władysława Kaczmarka, który nakłonił jego do udzielania pomocy przy formowaniu chociażby prowizorycznej administracji miejskiej. Po drodze dołączył do nich następny biuralista Teofil Kiciński /przedwojenny sekretarz notarialny/. W kilka minut po wejściu do ratusza usłyszeli jak ja warkot samolotów a następnie alarmujące krzyki, że nadlatują samoloty niemieckie. Marek Bochyński natychmiast zbiegł z pierwszego piętra ratusza, na parter celem schronienia się w piwnicy. W momencie, kiedy znajdował się w futrynie wejściowej do piwnicy zatarasowanej cisnącymi się innymi osobami, padły pierwsze bomby na teren Starego Rynku. Podobno obok nieczynnej stacji benzynowej. Po zrzuceniu pierwszej bomby został on ugodzony przez okno odłamkiem bomby w plecy, czuł jakby smagnięcie biczem, a następ¬nie uczuł broczenie krwią po plecach. Podmuch uderzeniowy pierwszej bomby był tak silny, że nie pamięta jakim cudem znalazł się na dole w piwnicy.

Mark Bochyński zauważył jak Teofil Kiciński ściskał ramię zwisającej bezwładnie ręki i błagał o pomoc. Wyrzekł przy tym słowa „po co przyszedłem do ratusza?”. Po co przyszedł widziałem na własne oczy. Ręka Pana Kicińskiego zwisała na skórze, została odcięta. Przy łóżku Pana Teofila siedziała płacząca piękna kruczowłosa żona. Po kilku dniach Pan Teofil Kiciński zmarł. Wskutek bombardowania zginęło, oprócz jednego względnie dwóch żołnierzy radzieckich, dwóch obywateli polskich. Byli to Stanisław Kałek /ślusarz/ i Andrzej Leśniczak /robotnik/. Inne osoby zostały zastrzelone przez Rosjan. Z przywiezionych do szpitala najbardziej poszkodowanym byłem ja. Miałem wyrwany mięsień pod kolanem lewej nogi i liczne skaleczenia od odłamków. Noga prawa - chociaż jej rana nie była tak widoczna, to uszkodzona została kość i liczne rany odłamkowe. Blizny na obu kończynach dolnych mam do dzisiaj”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na grodzisk.naszemiasto.pl Nasze Miasto