Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia: Mój mąż „chłopak z lasu”

Arkadiusz Marek
Wojenne i powojenne wspomnienia pani Władysławy Florysiak z Grodziska Wielkopolskiego

Pani Władysława urodziła się 19 czerwca 1931 roku w Urbanowie, gm. Opalenica. Była córką Władysława Adamczaka oraz Marianny, z domu Ludwiczak. Rodzice w początkowym okresie pracowali w tutejszym majątku hr. Żółtowskiego, którym zarządzał niejaki Kobeliński. Dopiero w latach 30. XX wieku ojcu udało się dostać do pracy na kolei w Opalenicy.

„W okresie przedwojennym Urbanowo zamieszkiwali przede wszystkim Polacy. Jedyną niemiecką rodziną byli Szefnerowie. (…) Sołtysem był Szulc. We wsi znajdował się majątek, a obok niego „czworaki” dla pracowników. Byli też gospodarze prywatni” - charakteryzuję wieś pani Władysława. Ona sama ukończyła jedną klasę szkoły powszechnej. Dalszą edukację, jak i spokojne życie mieszkańców przerwał wybuch II wojny światowej.

„My Boga, oni Hitlera”

Pomimo iż pani Władysława we wrześniu 39r. miała zaledwie 8 lat, doskonale pamięta wkroczenie żołnierzy niemieckich: „Niosłam tacie śniadanie, bo młócił „parowozem” zboże. Idzie trzech wojskowych. Pytają się mnie, czy ktoś jest w Urbanowie, a ja im na to, że wszyscy mieszkańcy są. Poszli dalej. Powiedziałam o tym ojcu, a on na to „mój Boże, to wojsko niemieckie” i kazał mi powiadomić Nowaka, żeby przestrzegł ludzi, że mają się pozamykać, bo Niemcy będą zaraz przechodzić przez wieś (…) Już po przejściu frontu, dotarło do naszego domu trzech żołnierzy niemieckich. Babcia pokazywała jednemu z nich na pas, rysując kółko. (…) Pokazując taki sam okrąg na hełmie, zapytała: „Wy na pasach macie Boga, a ci młodzi, co przechodzili na hełmach mają znaki hitlerowskie?”, na co żołnierz odpowiedział „bo z nami jest jeszcze Bóg, a oni zamiast niego mają już Hitlera”.

Rozpoczął się czas niemieckiej okupacji. Z Urbanowa wysiedlono około 10 rodzin, a osoby samotne przydzielono do innych Polaków. W ich miejsce zaczęto zwozić ze wschodu Niemców. Sołtysa Szulca - zastąpił Niemiec Szefner. W okolicy narastał terror ze strony bojówek młodzieżowych: „Niemcy ze Snowidowa i Daków Mokrych organizowali się w bojówki i bili Polaków. (…) Mnie też chcieli pobić. Matka wysłała mnie po naftę do sklepu. Gdy szłam drogą napadli mnie Helmut Szefner i jeszcze jeden, bez ręki, obaj młodsi ode mnie. Długo się nie zastanawiając zacząłem bić ich po głowach tą bańką od nafty. Zanim się ocucili, uciekłam im” - wspomina 86-latka. Bocznymi drogami dotarła do sklepu i z powrotem. O całej sprawie poinformowała sołtysa Szefnera, który ukarał najmłodszego syna.

„Sołtys Szefner był już starym człowiekiem. Jego córki chodziły z moją mamą i ciotkami do szkoły. Jeden z synów zginął na wojnie i jest pochowany na cmentarzu w Urbanowie, przy bramie. (…) Do mieszkańców Urbanowa odnosił się dobrze. Wiedział o nielegalnym uboju, ale nigdy nie doniósł o tym władzom” - wspomina staruszka.

Raz nawet do jej matki przybiegła córka sołtysa - Eryka, powiadomić o donosie sąsiadki. Wysłał ją stary Szefner, przy okazji bluzgając „donosicielkę”. „Pewnego dnia przywołał mojego ojca i mówi mu, że lada dzień będą tu Rosjanie i wojna. Wieczorem wyjechał jako pierwszy z Niemców.”

Czekolada na ulicach…

„Do Urbanowa wjechały rosyjskie czołgi. Witającym mieszkańcom żołnierze rzucali z nich czekolady.” - wspomina moja rozmówczyni. - „Trzech ruskich zginęło na podwórku szkoły w trakcie nalotu. (…) Do każdego z domów przydzielono żołnierzy. Jeden z nich poszedł do szopy z moją ciotką po kapustę. Gdy ta nachyliła się, aby nałożyć kapusty do miski, ten próbował ją zgwałcić. Odmachnęła mu się tą miską z całej siły i uciekła do sąsiadów. (…) U mnie w domu Rosjanie zaczęli polewać bimber. Ojcu też nalali, ale matka mówiła, żeby nie pił. Robiło się coraz głośniej. W pewnym momencie pijani Ruscy potłukli matce zastawę z takimi złotymi uszkami.”

Pijatykę przerwał oficer, który przegonił całe towarzystwo. Co ciekawe ów żołnierz był Polakiem: „Młody człowiek 25 - 27 lat, ale jak krzyknął to stawali na baczność, obojętnie jak byli pijani. (…) Pytał się nas, jak daleko jest stąd do Poznania, bo tam mieszkało jego wujostwo. Z tego, co zrozumiałam jego rodzina w przeszłości została wywieziona do Rosji, a on teraz przyszedł z wojskiem.”

Był też inny żołnierz budzący sympatię: „Nazywaliśmy go „Julek”. Płynnie mówił po polsku. Zawsze ostrzegał kobiety przed grożącym niebezpieczeństwem.” - opowiada pani Władysława. Obecność Sowietów nie trwała długo i po niespełna dwóch dniach ruszyli w kierunku Grodziska Wielkopolskiego. Z wysiedlenia zaczęli wracać Polacy. Przyjechała też jedna rodzina zza Buga - Baranowscy. Wydawało się, że sytuacja ulega stabilizacji…

„Chłopcy z lasu”…

W 1946 roku w lasach m.in. w okolicach Opalenicy działał oddział zbrojny „AK - Rycerz”: „Pamiętam, byłam pilnować Jankę, córkę leśniczego. W pewnym momencie leśniczy Stachowiak mówi, że mam już iść, bo przyjdą do niego goście. (…) Gdy wychodziłam, minęłam kilku ludzi w mundurach, jak wchodzili do leśniczówki. Rozpoznałam dwóch z Urbanowa. (…)

Jak dodaje: „Innym razem, gdy pilnowałam znów córki leśniczego, odbywała się zabawa. W pewnym momencie weszło kilku ludzi w mundurach, pośród których poznałam Stasia Florysiaka, bo kolegowałam się z jego siostrą - Ireną. Zaczęłam z nim rozmowę. Po chwili Stasiu powiedział do stojącego za nim chłopaka „Franek, chodź idziemy” i wyszli.”

Tym „chłopakiem” był jego brat i późniejszy małżonek głównej bohaterki - Franciszek Florysiak. Chwilę po wyjściu „chłopców z lasu” do leśniczówki przyjechało UB. Wiele lat później wyszło, że współpracę z „bezpieką” podjął mieszkaniec Urbanowa, uprzednio pomagający partyzantom.

Z piętnem…

W czasie, gdy późniejszy mąż odsiadywał wyrok za „nielegalne posiadanie broni”, pani Władysława wróciła do edukacji i zaczęła ponownie uczęszczać do szkoły powszechnej, a następnie na kursy. W 1953 roku ich drogi zeszły się:

„Mąż wyszedł w 1951 roku z więzienia. Poznaliśmy się w 1953 roku. Wracałam z kościoła, a on jechał rowerem. (…) Zaproponował podwózkę, ale nie zgodziłam się. Zsiadł z roweru i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać”.

Jak się potem okazało to niewinne spotkanie było na całe życie. W 1954 roku para wzięła ślub i wyjechała do Kłodawy, koło Gorzowa Wielkopolskiego. Stamtąd wywędrowali do Smardzewa. Młodemu małżeństwu UB nie dawało jednak spokoju. Do Urbanowa wrócili w 1963 roku. Podjęli oboje pracę w miejscowej Spółdzielni Rolnej.

„Mąż bardzo przeżywał swoją przeszłość. Po nocach budził się i krzyczał jakieś nazwiska, pseudonimy. Najwięcej śniło mu się Snowidowo i las urbanowski, gdzie zginęli jego koledzy.” - opowiada pani Władysława. Franciszek Florysiak zmarł w 1984 roku na raka, po tym gdy na krótko poszedł pracować jako stróż.

„Na wszystko był czas…”

Obecnie pani Władysława ma 86 lat. W połowie lat 90. XX w. przeniosła się do wnuczki pani Pauliny, do Grodziska Wielkopolskiego, gdzie mieszka do dziś. Jak sama przyznaję z „niejednego pieca chleb jadła”: - „Jak ja sobie tak pomyślę, to się zastanawiam jak na to wszystko znajdowałam czas. Trójka dzieci, praca w spółdzielni, krowy, świnie, obiad, sprzątanie, pranie. O 4 rano pobudka i znowu to samo. A i odpocząć potrafiłam. Na wszystko był czas” - dodaje.

Od jakiegoś czasu zbiera też wszelkie materiały na temat działalności oddziału, w którym był jej mąż: „On do końca twierdził, że to co robił było słuszne, że nie byli żadną bandą, tylko podziemnym wojskiem.”

Historia: Mój mąż „chłopak z lasu”

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na grodzisk.naszemiasto.pl Nasze Miasto