Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Klęska, z której coś powstanie. Paulo Sousa wyjaśnił, jaki nie musi być polski piłkarz [KOMENTARZ]

DW
Największym błędem PZPN-u będzie przerwanie współpracy z Paulo Sousą.
Największym błędem PZPN-u będzie przerwanie współpracy z Paulo Sousą. Sylvia DąBrowa
Euro 2020 skończyło się dla reprezentacji Polski po trzech meczach fazy grupowej. Winą można obarczać całą drużynę, niektórych piłkarzy po kolei, trenera itd. Ale prawdą jest, że wina leży w patologicznym systemie i przekonaniu, w którym tkwimy od lat i niewiele wskazuje na to, by sytuacja uległa poprawie. "Jaki jest polski piłkarz?" tłumaczył nam Jerzy Brzęczek. Paulo Sousa tłumaczy, jaki polski piłkarz być nie musi. I coraz bardziej utwierdzam się w opinii, że wcale nie musimy przegrywać wielkich turniejów. Ale do tego trzeba odwagi pokroju portugalskiego selekcjonera.

Od 2018 roku życie polskiego kibica nie jest proste. Zmarnowane szanse na Mundialu w Rosji sprawiły, że wiele osób w polskiej piłce nigdy więcej nie uwierzyło w drużynę budowaną przez Adama Nawałkę. Wiedzieliśmy jednak, że w tym zespole drzemie duży potencjał i choć projekt z Nawałką się wypalił, to Robert Lewandowski i spółka potrzebują kontynuacji. Wiedzieliśmy już, że możemy grać z mistrzem świata i mistrzem Europy jak równy z równym. Teraz wystarczy przekuć to z poziomu sensacji i miłej niespodzianki na regularność.

I w tym przypadku jesteśmy świadkami pierwszego błędu piłkarskich władz. Zbigniew Boniek stawia na Jerzego Brzęczka, którego największym do tej pory osiągnięciem jest 5. miejsce z Wisłą Płock w polskiej ekstraklasie. Jasne, przecież Nawałka też przychodził do kadry tylko jako lider ligi z Górnikiem Zabrze lub mistrz Polski z Wisłą Kraków, która jednak w tamtych latach nie potrzebowała szkoleniowca, by zdobywać trofea.

Dla wielu decyzja Bońka była szokująca. I w sumie nie ma co się dziwić. Większość ekspertów sondowała selekcjonera zza granicy, który mógłby wyciągnąć jeszcze więcej z naszej drużyny. Nawałka wydawał się w Polsce wyborem numerem jeden. Zatrudnienie każdego innego Polaka przyjęlibyśmy jako regres.

Tak więc Jerzy Brzęczek przejął stery w reprezentacji Polski. I choć wyniki eliminacji go broniły, choć wygrywał z Austrią, choć ogrywał wysoko Izrael, to wciąż nie byliśmy pewni tego, co dzieje się w polskiej drużynie. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym była porażka ze Słowenią, gdy Krystian Bielik publicznie ukazał brak kompetencji Brzęczka słowami "Krystian, próbuj". W tamtym momencie wyniki przeszły na dalszy plan. Zwłaszcza że niedługo później przyszła Liga Narodów, w której Polacy grali niczym San Marino z lepszymi rywalami.

W tym czasie selekcjoner dawał nam do zrozumienia, że polski zespół zwyczajnie nie ma szans z takimi potęgami europejskiego futbolu, jak Holandia, Włochy, czy choćby Portugalia. Mało tego, nawet nie powinien próbować. Brzęczek wykazał się niesamowicie stoickim stosunkiem do takich meczów. Uważał, że wyjście na połowę rywali będzie wystarczającym sukcesem. W ogóle cieszmy się, że dostajemy tak nisko i to tylko dzięki temu, że rywalowi nie zależy na większej liczbie bramek.

A polski kibic nie jest byle kim. Wie, że nasi piłkarze grają w najlepszych ligach Europy i oczekuje od nich gry na podobnym poziomie. Fundament, na którym opierał się Brzęczek, odszedł w zapomnienie. Wyniki w eliminacjach nie wystarczały. Bo po co nam one, skoro według tego myślenia nigdy nie zmierzymy się z wyżej wymienionymi ekipami na tyle dobrze, by odczuwać zadowolenie, czy nawet satysfakcję. Nie potrzebujemy drużyny, która ogrywa San Marino i Macedonię. Potrzebujemy ludzi, którzy grają o zwycięstwo przeciwko mistrzom.

Dwa i pół roku niepowodzeń utrzymało jednak w przekonaniu wiele osób, że los chłopca do bicia z lepszym zespołem to nasza główna rola w piłkarskim spektaklu. A więc jaki jest polski piłkarz według tego, co przez ostatnie lata oglądaliśmy?

Polski piłkarz jest słabo wyszkolony technicznie
Na palcach jednej ręki wymienię polskich zawodników, którzy potrafią od razu, jednym kontaktem, przyjąć futbolówkę w taki sposób, by móc nią operować dalej. Pozostali potrzebują przyjęcia, poprawki, chwili namysłu i dopiero egzekwowania swojego zamiaru. W efekcie każda akcja w ataku pozycyjnym kończy się dla nas stratą piłki w taki, czy inny sposób.

Polski piłkarz jest mało kreatywny w ofensywie
Jedyną opcją na miarę możliwości środkowych obrońców, to zagranie do boku. Jedyna opcja skrzydłowego lub bocznego obrońcy to "laga" na napastnika lub wycofanie do stopera. Stoper znów gra do boku, bo nie umie inaczej. I tak można grać przez 90 minut bez stworzenia bramkowej sytuacji.

Polski piłkarz nie umie dośrodkować
W meczu ze Szwecją mieliśmy 9 celnych dośrodkowań na 49. Jóźwiak w pewnym momencie miał zerową skuteczność na siedem prób. Takie statystyki możemy obserwować w każdym meczu reprezentacji od dłuższego czasu. Nie da się ukryć, że zawodnik reprezentacji Polski dośrodkowuje piłkę to na głowę pierwszego obrońcy, to na przeciwległą linię boczną, to na ręce bramkarza. Kuleje przygotowanie pozycji do wrzutki i wykonanie, nie mówiąc już o zrobieniu tego w pełnym biegu.

Polski piłkarz nie umie grać 1 na 1
Brakuje nam rozwiązań taktycznych przez nasze ograniczenia. Ustaliliśmy już, że skoro jesteśmy słabo wyszkoleni i nie umiemy dośrodkowywać, to tym bardziej nie możemy pokusić się o drybling i pojedynek z obrońcą. W efekcie nie mamy akcji, które na pęczki mają najlepsi piłkarze świata. Od najmłodszego tłucze się bowiem do głowy młodym zawodnikom, aby nie kiwali i bezpiecznie oddali futbolówkę do tyłu. Grając tak całe życie nie da się zrobić na boisku różnicy. A jedyne, co ma do zaoferowania polski skrzydłowy to obrócenie się z piłką do tyłu i zagranie po obwodzie. A środkowy pomocnik? Nie rozkołysze defensywnego pomocnika, by minąć go z piłką. Prędzej odwróci się i zagra do obrońcy. Niech ten się martwi.

Polski piłkarz boi się odpowiedzialności
A gdy nie mamy już na skrzydle skutecznego w dryblingu piłkarza, nasz ofensywny pomocnik nie znajdzie partnera w środku, to powinno nam zostać choćby zaangażowanie. Tego może i nie brakuje, ale jakoś trudno uwierzyć, widząc to, co nasi zawodnicy prezentują w ostatnich latach. Tak więc polski piłkarz, nie mając już kompletnie żadnej opcji do podania, nie postara się wziąć przeciwnika na plecy, odpuści sobie kluczowe podanie do środka i nie sprowokuje obrońcy do wyjścia z jego sektora. A wszystko przez strach przed utratą piłki i ewentualnej bramce dla rywala. Kolejny aspekt gry mamy więc już za sobą.

Polski piłkarz musi przegrywać, żeby zacząć grać na swoim poziomie
Mając już obraz absolutnego przeciwieństwa kreatywności, odpowiedzialności i odwagi, pozostaje nam czekać, aż rywal pokona naszego bramkarza. Nie możemy bowiem od pierwszej minuty zagrać na miarę oczekiwań kibiców. Nie możemy przeciąć piłki do napastnika, nie możemy właściwie pokryć zawodnika w polu karnym. Nie możemy też ruszyć do ataku w większej liczbie zawodników. Jak gdyby mecz zaczynał się dopiero po 20 minutach. Albo dopiero po pierwszym zagrożeniu dla polskiej bramki. Gry reprezentacji nie odmieni w żadnym stopniu żadne wydarzenie, jak stracony gol.

Polski piłkarz ma mentalność przegrywa
A w końcu, gdy już nie potrafimy stworzyć stuprocentowej okazji, nasze wrzutki są niedokładne, nie chcemy brać na swoje barki gry i tracimy gola, zwieszamy głowy. Energia, której i tak było przed golem niewiele, uchodzi w mgnieniu oka. Tak więc cała drużyna ponosi porażkę, ale wynik na boisku nie ma żadnego znaczenia w momencie, gdy polski piłkarz przegrywa ten mecz już w szatni. Dokładnie tak, jak z Senegalem, dokładnie tak, jak ze Słowacją.

Z tych wniosków może więc powstać karygodny rezultat. Wychodzi więc na to, że polscy zawodnicy nie powinni w ogóle zająć się profesjonalnym futbolem. Skoro nic nie potrafią, to po co jadą na mistrzostwa? I w tym momencie przychodzi Paulo Sousa. Za którym nie przemawiają wyniki, za kadencji którego notujemy jeden z najgorszych turniejów w historii, który poza Andorą nie potrafi pokonać żadnego przeciwnika.

Ale obraz gry reprezentacji Polski sprawia, że w tym ciemnym tunelu tli się małe światło. Trzy mecze Euro 2020 za nami i choć możemy obwiniać Grzegorza Krychowiaka za czerwoną kartkę i gnuśność, Kamila Jóźwiaka za niecelne wrzutki, Bartosza Bereszyńskiego za mnóstwo błędów, czy Piotra Zielińskiego za brak dograń do Lewandowskiego, to po raz pierwszy zobaczyłem coś innego niż błędy i niecelne zagrania. Sousa wierzy w swój zespół i próbuje udowadniać, że polski piłkarz to niekoniecznie ociężały, tępy i drewniany pachołek do ogrywania przez każdego. Co więc wiemy po Mistrzostwach Europy?

Polski piłkarz NIE MUSI chować głowy w piasek przed faworytem
Zmiana personalna na stanowisku selekcjonera miała doprowadzić właśnie do tego, co oglądaliśmy w Sevilli. Nie brak opinii, że za kadencji Jerzego Brzęczka przewidywanie rezultatu meczu z Hiszpanami zaczynałby się od 0:2. I widząc grę z Holendrami, Portugalczykami i Włochami, dokładnie to wiedzieliśmy. Słowa Jana Bednarka o polskiej husarii doprowadzały prędzej do cringe'u niż motywacji. Ale Sousa kupił szatnię, dał jej coś, czego nie był w stanie do tej pory dać nikt inny. Uzbrojeni więc w wiarę i przekonanie o własnych umiejętnościach polscy piłkarze wywalczyli punkt. Okupili go nerwami i kontuzjami, ale mimo jedynego punktu na tym turnieju, remis z Hiszpanami może zbudować tę drużynę i postawić tezę, że nasza drużyna niekoniecznie musi się przed mocnym rywalem poddawać już na samym starcie.

Polski piłkarz NIE MUSI przegrywać wygranych meczów
Od 2002 roku doskonale znamy ten scenariusz. Koreańczycy zniszczyli nas sprytem i szybkością, Ekwadorczycy usypiając naszą czujność, Grecy wyrachowaniem, a Senegal zwyczajnie pozwolił nam na popełnienie błędu. I dopiero w spotkaniu ze Słowacją, po niemal 20 latach koszmarnych meczów otwarcia, tliła się nadzieja, że możemy odwrócić wynik meczu. Że pierwszy mecz kadry niekoniecznie musi być przegrany. Że najsłabszy rywal w grupie jest do ogrania nie tylko w teorii. I choć niefortunna kartka Grzegorza Krychowiaka nam w tym przeszkodziła, to zarówno ja, jak i Wy uwierzyliście, że tę kadrę stać na wygrywanie ważnych spotkań. Potrzeba tylko czasu.

Polski piłkarz MOŻE atakować za wszelką cenę
Scenariusz o zmasowanych atakach polskiej drużyny to od lat wytwór wyobraźni największych optymistów. Na Euro 2020 zobaczyłem jednak Polaków grających w osłabieniu o remis, atakujących wszystkimi siłami w najważniejszym meczu o wszystko i chcących pokonać Hiszpanów, a nie z nimi zremisować. Mentalność polskiego piłkarza uległa znacznej zmianie i choć rezultat znów jest podobny do tego, co najlepiej znamy, odpadliśmy z turnieju w niezłym stylu. Strzelając pięknego gola Hiszpanii, walczącym do samego końca ze Szwecją.

Paulo Sousa: Musimy zaczynać mecze tak jak je kończymy [WIDEO]
Paulo Sousa: Musimy zaczynać mecze tak jak je kończymy [WIDEO]

Polski piłkarz MOŻE nadrabiać zaangażowaniem
Fragmenty meczu ze Słowacją, cały występ przeciwko Hiszpanii, czy nawet to nieudane spotkanie ze Szwecją sprawia, że po raz pierwszy od dawna można czuć coś bardziej pozytywnego niż wstyd. Do tej pory oglądaliśmy reprezentantów na takich turniejach w roli turystów. Zawsze brakowało im dynamiki, ich spotkania były wręcz nużące dla przeciętnego odbiorcy. Jak się okazuje, to wcale nie musi być codzienny obraz naszej kadry. Przyznać Sousy należy, że niezależnie od rywala w każdej z rywalizacji mocno czujemy, że ta drużyna gra o pełną pulę. Po raz pierwszy od bardzo dawna widzieliśmy to mityczne "gryzienie trawy" w praktyce. Mimo ugranego punktu, w tym aspekcie powinniśmy być z kadry zadowoleni.

Polski piłkarz MOŻE wygrywać mecze już w głowie
Przypomnijcie sobie obrazek z tunelu przed meczem ze Słowacją. A potem minę Kamila Glika w starciu z Hiszpanią. W kilka dni polska drużyna przeszła ogromną metamorfozę. Jak się okazuje, słowa Paulo Sousy w niektórych wywiadach okazują się uniwersalną prawdą. Naszym zawodnik w pewnych momentach odpowiedniej mentalności. Przeświadczenia, że w każdej rywalizacji można ugrać wszystko. Spotkanie z Hiszpanią wygraliśmy już na konferencji, gdy Jan Bednarek odpowiedział polską husarią na hiszpańską armadę. Wygraliśmy wtedy, gdy Pau Torres zlekceważył Lewandowskiego i dosłownie mówił o złomowaniu naszego kapitana. Odpowiedzieliśmy nieustępliwością, bo do tych zawodników w końcu trafił komunikat "jesteście mocni, jesteście w stanie zwyciężać". I to któryś już z kolei obrazek, za którym w ostatnich latach tęskniliśmy.

Jestem z pokolenia, które pamięta sromotne porażki na MŚ 2002, bierność naszych zawodników w 2006 roku, kompletną bezradność w 2008 i 2012 roku, a także wszystkie przegrane eliminacje od tej pory. Widziałem załamanie po Senegalu w 2018 roku, widziałem te zwieszone głowy jeszcze przed meczem ze Słowacją. Widziałem w nich obraz polskiego piłkarza, który nie dość, że nie jest przekonany do własnych umiejętności, to w dodatku ma ich bardzo mało. A przecież tak nie jest i śmiało możemy stawiać się obok Walii, Szwajcarii, czy Czechów, którzy wyszli ze swojej grupy. Nigdy nie będziemy najlepsi na świecie, ale przeświadczenie o naszym niskim poziomie nie powinno zaczynać się od prognozy trenerów. W tym przypadku nasza mentalność od lat się nie zmieniła, a przez to polski futbol nie rozwinie się w takim tempie, jak w innych krajach.

Nie znamy przyszłości Paulo Sousy w reprezentacji. Nie mamy jednak wątpliwości, że Portugalczyk otrzymał zbyt mało czasu, by całkowicie przekuć swoją pracę w efekty. Wyniki go nie bronią, dziurawa defensywa tym bardziej. Ale lepiej po latach będziemy odbierać dający nadzieję remis z Hiszpanią i ofensywną grę ze Szwecją niż ten feralny mundial z Senegalem i Kolumbią, czy każdy inny turniej, w którym przegrywaliśmy dosłownie wszystko.

Sousa przywędrował do nas być może w nieodpowiednim czasie. Przekonał jednak, że od czasów zwolnienia Leo Beenhakkera nic się w Polsce nie zmieniło. Nadal tkwimy w drewnianych chatkach, ustalając z góry swoje miejsce w szeregu i wychodząc na boisko już przegranymi. Tylko zagraniczny szkoleniowiec jest w stanie to zmienić. I z tym przekonaniem powinniśmy wyczekiwać już kolejnych meczów w eliminacji MŚ 2022. Może nas bowiem spotkać jeszcze wiele dobrego.

Chcesz skontaktować się z autorem komentarza? NAPISZ

EURO 2020 w GOL24

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Klęska, z której coś powstanie. Paulo Sousa wyjaśnił, jaki nie musi być polski piłkarz [KOMENTARZ] - Gol24

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto