W lutym 2016 roku, 19-letni Dima, nie chcąc trafić na wojnę na Ukrainie, przyjechał za pracą do Wielkopolski. Najpierw młody Ukrainiec trafił do pracy w Stęszewie, a potem do zakładu Wiel-Pol w Wielichowie pod Grodziskiem Wlkp.
To tam 12 kwietnia 2016r. doszło do wypadku. Dmytro pracował nielegalnie przy produkcji papierowych pojemników na owoce. Jak opowiadał, maszyna wciągnęła jego rękę i nagrzewała temperaturą 150 stopni Celsjusza. Lekarze musieli ją amputować powyżej nadgarstka.
Być może rękę udałoby się uratować, ale pomoc nadeszła dopiero po kwadransie. Wtedy, na wysłanego smsa z prośbą o pomoc, zareagował kolega Dmytra z Ukrainy. Pracował w tym samym zakładzie. Dmytro nie dzwonił do właścicieli, bo słabo radził sobie z językiem polskim. Nikt też nie słyszał jego krzyków, bo pracował w pomieszczeniu znajdującym się 4,5 metra pod ziemią.
Młody Ukrainiec mówił też, że po wypadku właściciel Wiel-Polu wraz z synem kazali mu kłamać, że rękę spalił sobie podczas rozpalania ognia w wynajmowanym od nich mieszkaniu. Dlatego w szpitalu Dima najpierw wmawiał lekarzom, że rękę „ugotował” sobie w piecyku. Dopiero po pewnym czasie opowiedział, że wypadek zdarzył się w zakładzie.
Właściciel zakładu, Robert S. został oskarżony o narażenie 19-letniego Dimy na ciężki uszczerbek na zdrowiu. Podczas pierwszej rozprawy w grodziskim Sądzie Rejonowym, Robert S. był zdenerwowany, nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Mówił, że nie poczuwa się do winy oraz do zaniedbań w zakładzie, które miały doprowadzić do wypadku.
Dziś w Sądzie Rejonowym w Grodzisku Wielkopolskim ogłoszono wyrok. Robert S. został uznany winnym i skazany na rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności, zakaz prowadzenia działalności gospodarczej polegającej na wytwarzaniu opakowań do produktów spożywczych przez okres pięciu lat oraz karę grzywny w wysokości 200 stawek dziennych po 100 złotych i pokrycie kosztów sądowych.
- To, czego doznał pokrzywdzony, to są straszne obrażenia - wskazywał sędzia Szymon Pacia. W ocenie sądu oskarżony nie dopełnił obowiązków, które ciążyły na nim jako pracodawcy. - Do wypadku doszło rano. Kodeks pracy mówi o niezwłocznym zawiadomieniu Inspekcji Pracy- dodał sędzia.
-Jako okoliczność obciążającą sąd miał w szczególności na uwadze zachowanie oskarżonego po wypadku (...) W pierwszej kolejności oskarżony podejmował działania zmierzające do ochrony siebie, a nie pomocy pokrzywdzonemu- podkreślono. Sąd wyjaśnił, że gdyby sprawa została zgłoszona od razu, byłoby zdecydowanie prościej wyjaśnić wszystkie okoliczności zdarzenia.
Oskarżony Robert S. nie pojawił się osobiście na ogłoszeniu wyroku. Jego obrońca zapowiedział apelację i podkreślił, że nie zgadza się z wyrokiem.
Dima z kolei tuż po wyjściu z sali powiedział nam, że cieszy się z rozstrzygnięcia. - Spodziewam się apelacji. Cieszę się, że dziś sprawa zakończyła się w taki sposób- usłyszeliśmy.
Dima układa sobie życie w Polsce mimo, że spotkała go wielka tragedia. Obecnie studiuje, pracuje i, jak mówi, ma się całkiem dobrze.
Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?