Trzon zespołu to siedmiu aktorów, choć trupie zdarzało się grać i w 13-osobowej obsadzie. Wszystkie spektakle są produktami autorskimi - powstałymi "od zera" w gronie artystów.
- Nie adaptujemy klasyki, choć nie wykluczam takiego działania w przyszłości - mówi Marek Kurkiewicz. - Staramy się być blisko ludzkich spraw. Każdy spektakl odpowiada na wyzwania rzeczywistości, którą staramy się opisać i zrozumieć, nie narzucając naszego punktu widzenia widzom - dodaje artysta.
Obecnie Teatr 3.5 przygotowuje się do reaktywacji 'Inżynierii Marzeń", jednej z pierwszych (powstałej jeszcze w 2014 roku) sztuk dzierzgońskiej trupy. "Inżynieria" jest też najgłośniejszym spektaklem teatru, spektaklem, który nabrał także ostatnio - w świetle napaści Rosji na Ukrainę - tragicznej aktualności.
- Poruszamy w niej temat wolności, rewolucji, tyranii, wojny. Inspirowała nas "Pomarańczowa Rewolucja" na Ukrainie w 2014 roku - mówi reżyser.
"Inżynieria Marzeń" nie była wystawiana w Kijowie ani w żadnym innym ukraińskim mieście, ale mogła ją obejrzeć, 2 maja 2015 roku, publiczność w białoruskim Mińsku. Po wystawieniu spektaklu, artyści dostali nieformalny zakaz wjazdu do rządzonego przez Łukaszenkę państwa.
- Od samego początku piętrzono przed nami trudności, mimo, że mieliśmy oficjalne zaproszenie do udziału w Festiwalu Teatrów Plenerowych w stolicy Białorusi. Zostaliśmy tam zaproszeni przez Instytut Polski w Mińsku - mówi Marek Kurkiewicz.
Zaczęło się od żądania białoruskich urzędników, którzy chcieli szczegółowo poznać tematykę spektaklu. "Poprosili" oni także o przesłanie im zapisu elektronicznego całej sztuki. Mimo spełnienia tych wymogów, pogranicznicy odmówili wpuszczenia artystów na Białoruś. Powodem formalnym miały być błędy w dokumentach (co ciekawe, były one wcześniej sprawdzone przez Ambasadę Białorusi w Warszawie).
- Zawróciliśmy, ale później postanowiliśmy nie odpuszczać sprawy. Dzwoniliśmy przez bitych siedem godzin do "wszystkich świętych", w tym do naszej ambasady w Mińsku i do Instytutu Polskiego - opowiada reżyser.
Powtórna wizyta na granicy obfitowała w iście kafkowskie akcenty. - Poproszono mnie do ciemnego pomieszczenia, w którym za biurkiem siedział jakiś urzędnik, który w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Co pewien czas do pokoju wchodził oficer. Obaj mężczyźni wymieniali się po cichu jakimiś uwagami, ignorując moją obecność. Po dwóch godzinach urzędnik podniósł wzrok, spojrzał na mnie i wycedził: "Wpuścimy was, ale to już ostatni raz" - mówi reżyser.
Artyści dotarli do Mińska, nie był to jednak koniec ich kłopotów. - Sztukę mieliśmy wystawić na głównym placu stolicy. I tu nagle się okazało, że nie ma zasilania i spektakl zamiast o godz. 20 ma być przeniesiony na 18. Uznałem to za jawne sabotowanie naszego występu. Nie mieliśmy już możliwości zawiadomienia o zmianie publiczności, w tym działaczy Związku Polaków na Białorusi z przewodniczącą Angeliką Borys. W końcu udało nam się doprowadzić, że spektakl rozpoczął się "tylko" z godzinnym "poślizgiem". Pani Borys i naszym rodakom udało się dotrzeć na koniec sztuki - opowiada artysta.
W trakcie spektaklu okazało się (któryż to raz,?!), że najlepszym reżyserem jest samo życie.
- Jest tu scena, gdy pada pomnik. Publiczność zareagowała na to burzliwymi oklaskami. Umilkły one w jednej chwili, gdy pojawiła się służba bezpieczeństwa. Po spektaklu, widzowie gratulowali nam przedstawienia, cały czas oglądając się jednak za siebie, czy w pobliżu nie stoi jakiś ubek - wspomina Marek Kurkiewicz.
Artysta ma nadzieję, że "Inżynierię Marzeń" uda mu się zaprezentować w Kijowie. By tak się jednak stało przynajmniej jeden nieproszony aktor z Moskwy będzie musiał zejść ze sceny.
Strefa Biznesu: Dzień Matki. Jak kobiety radzą sobie na rynku pracy
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?