Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ukrainki mieszkające w Grodzisku boją się o bliskich. "Przez jednego człowieka zawalił się świat milionów ludzi"

Anna Borowiak
Anna Borowiak
- To wojna, której nie chcieliśmy, której się nie spodziewaliśmy i na którą nie zasłużyliśmy - mówią jednym głosem Oksana, Elena i Vita - Ukrainki od kilku lat mieszkające w Grodzisku Wielkopolskim. Za wschodnią granicą naszego kraju ich bliscy przeżywają dramaty. Część z nich chce wrócić, ale nie może. Część z kolei zapowiada, że będzie walczyć o niepodległość Ukrainy do samego końca.

Z Oksaną, Eleną i Vitą rozmawiamy w bibliotece, podczas kolejnego spotkania w ramach projektu "Łączy nas biblioteka". One są bezpieczne, w Grodzisku Wielkopolskim mieszkają już od kilku lat. Spotkanie przebiega w wyjątkowo poruszającej atmosferze, bo wszyscy martwią się o swoich najbliższych. Do tej pory udało im się ściągnąć tylko znajomych. Ich rodziny cały czas znajdują się na terenie objętej wojną Ukrainy.

"Nie patrzymy już na to, że on tam zostanie. Najważniejsze jest to, że pomoże im się stamtąd wydostać"

- Moja siostra mieszka tuż przy Kijowie. Ma dwoje małych dzieci, razem z naszą mamą od kilku dni siedzą w piwnicy. Ich mieszkania są już zniszczone. Nie mamy nawet stałego kontaktu, niektóre sieci komórkowe już nie działają. Nie chcemy co chwilę do siebie dzwonić i pisać, bo przez wyłączenia prądu mogą nie mieć jak naładować telefonów. To straszne, bo chciałoby się co chwilę sprawdzać, czy wszystko jest dobrze, ale boimy się, że telefony w końcu się rozładują. Siostra nie ma prądu, gazu - mówi Oksana.

Mąż jej siostry pracuje w Danii. W poniedziałek wyruszył na Ukrainę. Chce ratować rodzinę, pomóc im przedostać się na granicę.

- Nie patrzymy już na to, że on tam zostanie. Najważniejsze jest to, że pomoże im się stamtąd wydostać, a przy okazji może uda mu się pomóc jeszcze komuś. Nikt z nas nie zawinił, to oni nas zaatakowali. Najgorsze jest to, że Rosjanie nie mają świadomości, co tak naprawdę się dzieje. Mają trzy kanały w telewizji, które pokazują zupełnie inny świat. Kuzynka mojej mamy mieszka w Rosji. Zadzwoniła do mnie w piątek, zanim cokolwiek powiedziałam, musiałam uspokajać się kilka minut. Przesłałam jej zdjęcia, filmy. Ona ma wnuczkę, która jest lekarzem, pochodzi z Ukrainy, ale też mieszka w Rosji. Napisała do mnie, że chce jechać i pomóc naszym rodakom, a w sieci zaczęła zamieszczać wpisy, że jest dumna z tego, że jest Ukrainką. Rosyjska prokuratura powiedziała jej, że jeśli będzie popierać Ukrainę i pomagać nam, to będzie to traktowane jako zdrada narodowa - mówi Oksana.

"Do ostatniej chwili nikt się nie spodziewał, że zostaniemy zaatakowani"

Sytuacja jest trudna. Ludziom kończą się zapasy jedzenia, które i tak mało kto zrobił, bo nikt się nie spodziewał, że w niepodległy kraj zostanie zaatakowany. Właściciele lokalnych sklepów, jak opowiadają nasze rozmówczynie, otwierają je, żeby za darmo rozdawać to, co jeszcze na półkach zostało. W piekarniach po cichu wypiekany jest chleb. Tak, żeby nie było widać, że trwa praca.

- Do ostatniej chwili nikt się nie spodziewał, że zostaniemy zaatakowani. Gdy rano zaczęły się bombardowania, moja siostra siedziała w mieszkaniu. Powiedziałam jej, że ma iść do sklepu, kupić szybko najpotrzebniejsze produkty. Nadal wszyscy wierzyli, że to za chwilę minie. Nadzieja nie opuściła ich nawet w tym dniu, kiedy to wszystko się zaczęło. Każdy myślał, że to się za moment skończy, ale tak się nie stało.

"Moi rodzice nie chcą wyjechać"

Już około pół miliona osób uciekło z Ukrainy i przekroczyło polską granicę. Ale nie wszyscy chcą uciekać. Niektórzy zapowiadają, że do końca będą w swojej ojczyźnie.

- Moi rodzice nie chcą wyjechać. Zostali w domu. Kupili worek mąki, worek cukru, mają piwnicę i czekają, co będzie dalej - mówi Vita.

Siostra Oksany bardzo chce przyjechać do Polski, ale bombardowania Kijowa i najbliższej okolicy uniemożliwiają im na razie bezpieczne opuszczenie piwnicy.

- Moja siostra mówi, że gdyby ktokolwiek odebrał od niej dzieci, zostałaby w tej piwnicy nawet kilka lat - usłyszeliśmy.

"Jakim trzeba być człowiekiem, żeby strzelać do ludzi, do małych dzieci?"

To już ósmy dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Pociski najeźdźcy spadają na budynki mieszkalne, szkoły, szpitale. Ludzie gromadzą się na głównych drogach, tworząc ludzkie barykady stojące na drodze czołgów.

Nasze rozmówczynie opowiadają, że z relacji ich bliskich wynika, że w niedzielę rosyjskie kolumny wojskowe przejeżdżały jeszcze spokojnie.

- Teraz już jadą i strzelają we wszystko. Nie patrzą na nic, po prostu strzelają. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby strzelać do ludzi, do małych dzieci? - pyta retorycznie Elena.

Nasze rozmówczynie mówią otwarcie, że przez decyzje jednego człowieka zawalił się świat milionów ludzi. Część z nich znalazła bezpieczne schronienie między innymi u nas.

- Nikt nie robi dla nas tyle, co Polacy - mówią ze wzruszeniem i nadzieją, że będzie im dane zobaczyć się z bliskimi, którzy zostali w ojczyźnie.

AKTUALIZACJA:
Kilkanaście minut temu Oksana poinformowała nas, że jej siostra jest już w bezpiecznym miejscu, choć nadal na terenie Ukrainy. Przygotowuje się do wyjazdu do Polski.


od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na grodzisk.naszemiasto.pl Nasze Miasto