Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wstrząsające historie pacjentów z Poznania zakażonych koronawirusem. "Śmierć innych osób to najtrudniejszy widok"

Nicole Młodziejewska
Nicole Młodziejewska
Prezentujemy wstrząsające historie pacjentów z Poznania zakażonych koronawirusem.
Prezentujemy wstrząsające historie pacjentów z Poznania zakażonych koronawirusem. Łukasz Gdak
Jak wygląda leczenie koronawirusa w szpitalu z perspektywy przebywającego tam pacjenta? Jak wygląda sam szpital w czasach pandemii? Doskonale widzą to panowie Piotr i Robert, którzy w poznańskich szpitalach spędzili prawie 20 dni. Choć każdy z nich doświadczył zupełnie innych przeżyć, a ich historie się różnią, to oboje przyznają, że personel medyczny oceniają na duży plus.

- Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia zacząłem się źle czuć. Miałem wysoką gorączkę. 40 stopni utrzymywało mi się przez kilka dni. Do tego miałem straszny ból głowy, taki nie do wytrzymania, na który nie pomagały żadne tabletki i bardzo duże osłabienie - tak swoją historię zaczyna Piotr Jankowiak z Poznania.

I dodaje: - Z tego powodu zdecydowałem się wykonać test w kierunku koronawirusa. Wcześniej już przeczuwałem, że to może być to, ponieważ ja nigdy nie chorowałem. Żadnych przeziębień, katarów, kaszlów czy bólów gardła - ja tego nie znałem. Dlatego już pierwszego dnia, gdy pojawiła się u mnie gorączka, odizolowałem się od mojej rodziny. Na szczęście miałem takie możliwości - mówi Piotr Jankowiak.

Pan Piotr zaczął czuć się źle w poniedziałek, 12 października. We wtorek wykonał test, który potwierdził u niego zakażenie koronawirusem. Jednak wysoka temperatura, osłabienie i ból głowy wciąż nie ustępowały. Doszło do tego, że zaczął majaczyć.

„Pierwszy tydzień był ciężki, później było już gładko”. J.F. Libicki po trzech tygodniach opuścił szpital:

Źródło: TVN24

- Bredziłem. Gadałem straszne głupoty, których kompletnie nie pamiętam. Okazało się, że w tym stanie wysyłałem też jakieś SMS-y dziwnej treści

- wspomina.

Z tego powodu żona pana Piotra zdecydowała się zadzwonić po pogotowie. Jednak nawet to okazało się nie być takie łatwe. - Żona dzwoniła na pogotowie kilka razy, ale cały czas słyszała tylko, że oni nie przyjadą, że nie mają jak - wspomina pan Piotr.

I dodaje: - W końcu zadzwoniła do lekarza rodzinnego i opowiedziała, jak wygląda moja sytuacja. To dzięki pani doktor udało się załatwić karetkę, która zabrała mnie do szpitala.

W środę, 14 października, pod domem pana Piotra pojawiło się pogotowie. Jak wspomina bohater tej historii, z powodu wysokiej gorączki niewiele pamięta, ale w pamięci został mu jeden obraz.

- Pamiętam, że przyszli po mnie kosmonauci. To byli ratownicy, ubrani w kombinezony i maski z założonymi na głowie kapturami ciasno zawiązanymi pod brodą. Jeszcze w drodze do szpitala w karetce wykonali mi kilka badań - wspomina pan Piotr.

Na miejscu pan Piotr trafił do odizolowanego pomieszczenia, został położony na łóżku i miał czekać na lekarza. Po pewnym czasie przewieziono go na salę, gdzie został podłączony pod kroplówkę i tlen, a także pobrano mu krew i wykonano prześwietlenie klatki piersiowej.

- Wcale nie musiałem wstawać. Podjechali do mojego łóżka specjalną aparaturą, która bez żadnego dotyku wykonała mi to prześwietlenie. To wszystko wydawało się bardzo perfekcyjne

- przyznaje pan Piotr.

I dodaje: - Przez cały czas widać było, że personel medyczny doskonale wie, co ma robić.

Śmierć innych osób to najtrudniejszy widok

Pan Piotr trafił na salę, na której leżało już kilku pacjentów. Zdążył zapoznać się też z wieloma osobami, które leżały w innych salach. Jak sam mówi, dzięki temu nie czuł się odizolowany, ale tym trudniej było, gdy część z tych osób umierała.

- Pamiętam taki smutny obraz, gdy, wchodząc do łazienki, zobaczyłem kolegę z sąsiedniej sali, który leżał na podłodze. Okazało się, że już nie żyje. A jeszcze kilka minut wcześniej golił się z innym kolegą

- opowiada Piotr Jankowiak.

I dodaje: - Jednak on bardzo źle przechodził koronawirusa. Miał też kilka chorób współistniejących i widać było, że bardzo się męczy.

Stan pana Piotra zaczął poprawiać się po trzech dniach. Jednak początki nie były łatwe. - Czułem się słaby, nawet nie korzystałem z prysznica, bo nie miałem siły, żeby się wykąpać - wspomina pan Piotr.

I dodaje: - Ale później, z dnia na dzień, było coraz lepiej. Do tego stopnia, że 14 dnia zrobiłem sobie półmaraton na korytarzu. Nie biegałem, ale chodząc w tę i z powrotem pokonałem 22 kilometry.

Personel zawsze dodaje otuchy

Jak mówi pan Piotr, rzeczywistość pandemiczna jest w szpitalu bardzo zauważalna. Oddział oddzielony jest specjalną śluzą, za którą pacjenci mają zakaz wstępu.

- Personel medyczny po oddziale porusza się w strojach kosmonautów. Na oddziale przebywają przez kilka godzin. Później, gdy wychodzą, muszą przejść przez śluzę. W tej śluzie ściągają z siebie środki ochronne, które skrupulatnie segregują do odpowiednich pojemników. Następnie przebierają się, idą się wykąpać i dopiero wychodzą

- opowiada pan Piotr.

I dodaje: - Ja ich bardzo podziwiam. Przecież człowiek w samej maseczce potrafi się spocić, a co dopiero, gdy ma na sobie tyle niewygodnej odzieży. I do tego w tym wszystkim pracują dzielnie jak mrówki. Ciągle mają coś do roboty, tu robią dializy, tu przenoszą jakieś worki i kartony, za chwilę ktoś musi założyć pacjentowi wenflon. Do tego starsi pacjenci co chwilę proszą o jakąś pomoc. A oni cały czas są mili i pozytywni, żartują, rozmawiają, pomagają. Naprawdę jestem dla nich pełen podziwu i to oni najbardziej pomagali przetrwać te trudne sytuacje.

Łącznie pan Piotr w szpitalu spędził 18 dni. Jak sam mówi, ten pobyt zmienił jego podejście do życia, ludzi i pracy. Zaczął bardziej doceniać innych i mniej narzekać na pracę. - Naprawdę jestem teraz zupełnie innym człowiekiem - podkreśla pan Piotr.

Najpierw była izolacja domowa

Zupełnie inaczej wygląda historia pana Roberta (imię zmienione), który w wyniku zakażenia koronawirusem trafił do dwóch szpitali.

- Nie wiem, gdzie dokładnie zakaziłem się koronawirusem. Na przełomie września i października zawodowo pojawiłem się koło Kalisza i we Wrześni. Gdy po tym wyjeździe wróciłem do domu, wtedy poczułem się bardzo źle. Pojawiła się u mnie wysoka gorączka i czułem się bardzo mocno osłabiony - zaczyna pan Robert.

Te objawy bardzo zaniepokoiły pana Roberta, który dodatkowo choruje także na astmę i nadciśnienie. Z tego powodu zgłosił się do poradni lekarza rodzinnego. Tam jednak napotkał pierwsze trudności.

- Od pani z recepcji usłyszałem w słuchawce, że nie ma już miejsc na teleporadę i mam próbować kolejnego dnia lub kontaktować się z inną przychodnią. W związku z tym zadzwoniłem do innej poradni. Tam oczywiście usłyszałem, że nie jestem zarejestrowany u nich jako pacjent. Po wielu próbach i prośbach finalnie udało się mnie zapisać

- tłumaczy pan Robert.

I dodaje: - Minęło pół godziny, jak zadzwoniła do mnie pani doktor. Po tym, jak powiedziałem jej o swoich objawach i chorobach, jakie mam, pani doktor wypisała mi skierowanie na wymaz w kierunku koronawirusa.

Jak tłumaczy pan Robert, wtedy zaczęły się kolejne schody. Okazało się, że sam numer skierowania na badanie nie jest „przepustką” do pobrania wymazu, ponieważ wcześniej trzeba telefonicznie zarejestrować się w punkcie pobrań.

- W sumie dzwoniłem tam przez dwie i pół godziny. Telefon ciągle był zajęty lub nikt go nie odbierał. Łącznie wykonałem tego dnia 620 połączeń. Finalnie - oczywiście - udało mi się dodzwonić i umówić na daną godzinę. Jednak teraz stwierdzam, że człowiek musi być zdrowy, żeby w ogóle mógł chorować - mówi z ironią w głosie pan Robert.

Wynik testu pana Roberta przyszedł na drugi dzień. Okazało się, ze jest on zakażony koronawirusem. Odseparował się od rodziny w osobnym pokoju. - Żona podawała mi posiłki w maseczce, kładąc je pod drzwiami. Niestety nie mamy takich możliwości, żebym na czas chorowania mógł przebywać gdzieś indziej - tłumaczy.

Utrata przytomności, przyjazd karetki i szpital

Po dwóch dniach stan pana Roberta pogorszył się na tyle, że doszło do incydentu, który zaniepokoił całą jego rodzinę.

- Pamiętam tylko, że rozmawiałem przez telefon z kolegą i poczułem coś takiego, jakby jakiś zimny płyn rozlewał się w mojej głowie. Szybko zakończyłem rozmowę. Później dowiedziałem się od mojej żony, że zemdlałem. Ona siedząc w pokoju obok usłyszała huk, przybiegła do pokoju i zobaczyła, że spadłem z krzesła i straciłem przytomność

- relacjonuje pan Robert.

To wydarzenie spowodowało, że rodzina pana Roberta wezwała do domu pogotowie ratunkowe, które przetransportowało go do Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego im. J. Strusia przy ulicy Szwajcarskiej w Poznaniu.

- Tam zostawiono mnie na zakaźnym SOR-ze, kazano mi się położyć na łóżku i czekać. Zaskoczyło mnie to, że nie zostałem oddzielony od innych ludzi. Owszem, to był SOR zakaźny, ale byliśmy tam wszyscy i wzajemnie wymienialiśmy się swoimi zarazkami i bakteriami - wspomina pan Robert.

Po pewnym czasie personel medyczny zabrał pana Roberta na badania. Wykonano mu tomografię płuc i głowy. Kilka godzin później dostał wypis ze szpitala i został karetką odwieziony do domu.

- Byłem tym bardzo zszokowany. Wróciłem do domu, cały czas słabo się czułem, a do tego byłem bardzo rozbity psychicznie. Przez kolejne dni cały czas miałem wysoką gorączkę. Udawało mi się ja zbijać lekami, ale po dwóch godzinach gorączką znów rosła - wspomina pan Robert.

- W pewnym momencie temperatura była tak wysoka, że zacząłem tracić przytomność. Miałem wrażenie, że śnię, a wcale nie spałem, bo z powodu tej gorączki i bólu kompletnie nie mogłem zasnąć

- dodaje.

Wtedy po raz drugi do domu pana Roberta wezwana została karetka. Ratownicy chcieli zabrać go do szpitala, by tam został zbadany między innymi przez neurologa. Niestety, znów zaczęły się problemy.

Koronawirus leczony na oddziale psychiatrycznym

- Na Szwajcarskiej okazało się, że nie ma już miejsca, żeby mnie przyjąć. Jeździliśmy do innych szpitali, próbując mnie gdzieś „wcisnąć”. Ratownicy z karetki mówili, że tak wygląda ich codzienność, że oni są cierpliwi, bo takie problemy pojawiają się cały czas - relacjonuje pan Robert.

I dodaje: - W końcu podjechaliśmy do szpitala HCP. Tam kazano mi udowodnić, że mam potwierdzone zakażenie koronawirusem. Wszedłem więc na Internetowe Konto Pacjenta i pokazałem pozytywny wynik swojego badania. Usłyszałem jednak, że to nie jest żaden dowód i że nie zostanę przyjęty - mówi pan Robert.

Okazało się, że w szpitalu wymagano od niego dokumentu wystawionego i podpisanego przez medyków z punktu wymazowego, w którym testowany był pan Robert. Jednak takiego pisma pan Robert, jak większość pacjentów, nie otrzymał.

- Wtedy ratownicy stwierdzili, że podjedziemy do szpitala od drugiej strony. Po kilku takich próbach podjeżdżania do szpitala od różnych stron w końcu się udało. Jednak zaskoczyło mnie pierwsze pytanie, jakie jeszcze w karetce usłyszałem od lekarza ze szpitala: „Czy jest pan trzeźwy?”

- wspomina pan Robert.

I dodaje: - Odpowiedziałem, że naturalnie niczego nie piłem. Kazano mi wyjść z karetki i zadano mi kolejne pytanie. Tym razem pytano, czy świadomie chce być leczony w tym szpitalu. Byłem bardzo zaskoczony tymi pytaniami. Nie wiedziałem do końca do czego one zmierzają. Oczywistym jest, że czułem się bardzo źle i chciałem być poddany leczeniu.

Okazało się, że pan Robert trafił do szpitala na oddział psychiatryczny, który częściowo został przerobiony na oddział zakaźny. Jednak oddział nadal funkcjonował na zasadach oddziału zakaźnego.

- Przed przyjęciem przeszedłem rewizję. Zabrano mi ładowarkę do telefonu, ponieważ miała za długi kabel, który mógł być niebezpieczny, nie mogłem mieć długopisu, szklanych opakowań, butów ze sznurówkami, czy bluz i dresów z trokami - wyjaśnia pan Robert.

Przez kolejne dni panu Robertowi udało się zbić temperaturę. Lekarz stwierdził, że objawy, które pojawiły się jeszcze, gdy pan Robert był w domu, były wynikiem właśnie wysokiej temperatury.

Każdy dzień w szpitalu wyglądał praktycznie tak samo. Pan Robert umieszczony był w sali z innymi pacjentami. Nikt z nich nie mógł wychodzić z sali.

- Wchodził do niej za to personel medyczny, który pojawiał się tam trzy razy w ciągu dnia. Dodatkowo w pokoju znajdowała się kamera, która monitorowała codziennie sytuację. - To był zupełnie inne warunki, bo w tym miejscu panował podwójny rygor - jeden wynikający z sytuacji epidemicznej i drugi, związany ze specyfiką oddziału psychiatrycznego

- tłumaczy pan Robert.

I dodaje: - W całej tej dziwnej dla mnie sytuacji przez cały czas doceniałem pracę personelu medycznego. Podziwiałem ich, jak dają radę przez tyle godzin funkcjonować w tych szczelnych kombinezonach, których nie mogą zdjąć, przez co nie mogą nawet iść do toalety. Oprócz nich mają jeszcze maski i przyłbice, które przez cały czas są zaparowane. Oni naprawdę są tytanami pracy i należy im się wielki szacunek - mówi pan Robert.

Łącznie w szpitalu na oddziale psychiatrycznym przebywał przez ponad dwa tygodnie. Jak informowali go lekarze, mógł wyjść dopiero wtedy, gdy wynik testu dwukrotnie będzie negatywny. Niestety, jak tłumaczy pan Robert testy wykonywano co dziesięć dni.

- Po tej rozmowie lekarzem jednak udało się przeprowadzić u mnie wymaz nieco szybciej, bo po ośmiu dniach, od wcześniejszego wyniku. Na całe szczęście dwa dni później znowu uzyskałem wynik negatywny. Więc mogłem zostać wypisany - wspomina pan Robert.

Jak tłumaczy pan Robert, jego historia leczenia zakażenia koronawirusem świadczy o wielu błędach. Mimo tego, że służby medyczne i sanitarne robią wszystko co w ich mocy, to ciągle jest za mało. Nie mają systemowego wsparcia.

- Uważam, że temu wszystkiemu nie są winni lekarze czy personel medyczny, bo to oni naprawdę najbardziej się poświęcają całej sprawie. Wydaje mi się, że to wszystko spowodowane jest przez niewydolny system. Przyznam, co może wydawać się dziwne, że cieszę się, że teraz zachorowałem na Covid-19, a nie później, bo ten system będzie coraz gorszy - podsumowuje pan Robert.

Sprawdź też:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na grodzisk.naszemiasto.pl Nasze Miasto