Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak z biedy i obłąkania Andrzej Bocheński na szafot trafił

Anna Borowiak
Anna Borowiak
NAC
Grodziscy regionaliści nieustannie poszukują kolejnych interesujących faktów z historii naszego miasta. Dziś zapraszamy do lektury artykułu przygotowanego przez Jędrzeja Czechowskiego pod tytułem "Jak z biedy i obłąkania Andrzej Bocheński na szafot trafił".

W czwartek 9 lipca 1722 roku, dokładnie trzysta lat temu, ścięto przed ratuszem poznańskim Andrzeja Bocheńskiego rodem z Grodziska. Familia ta należała do najprzedniejszych rodzin w mieście, a jej członkowie pełnili w nim najwyższe urzędy. Do szczytu swojego znaczenia Bocheńscy doszli w XVIII wieku. W latach 1734-37 wójtem Grodziska był Łukasz Bocheński, kolejno w 1741 r. Stanisław Bocheński, który w 1769 r. pełnił także funkcję burmistrza miasta, zastąpiony na tym stanowisku w 1771 r. przez Mathiasa Bocheńskiego. II rozbiór przekreślił na tych ziemiach marzenia i kariery wielu Polaków, ale w 1845 r. Bocheńscy wciąż tworzą historię Grodziska, pracowicie wykuwając nomen omen swój los, o czym zaświadcza przynależność do grodziskiego cechu kowalsko-ślusarskiego kowala z Doktorowa, Jana Bocheńskiego.

Andrzej Bocheński prawdopodobnie urodził się przed rokiem 1695, ponieważ po tej dacie brak jakichkolwiek informacji w księdze metrykalnej na temat osób ochrzczonych w grodziskiej farze (jest w nich niestety luka pomiędzy rokiem 1659 a 1695 właśnie). Zakładam, że w chwili śmierci miał zatem około trzydziestu kilku lat.

Jego przesłuchanie przed poznańskim sądem rozpoczęto w poniedziałek 6 lipca 1722 r. na instancję (czyli wniosek) właściciela majątku w Pyzdrach, niejakiego Załuskiego. Zapewne odbyło się ono w sali tortur, mieszczącej się w piwnicach poznańskiego ratusza. W ogólnym założeniu można przyjąć, że Andrzej Bocheński został skazany na podstawie własnych zeznań, natomiast odpowiedź na pytanie, dlaczego je złożył, może być bardziej skomplikowana.

Podczas przesłuchania postawiono mu zarzut odstępstwa od wiary chrześcijańskiej, bałwochwalstwa i bluźnierstwa. W swoich zeznaniach potwierdził, że zawarł z diabłem pakt podpisany krwią, wyrzekł się chrześcijaństwa i oddał diabłu swoją duszę.

Z protokołów przesłuchań jednakże jawi się obraz Andrzeja Bocheńskiego jako człowieka udręczonego trudną sytuacją materialną, z narastającymi problemami zdrowotnymi, a przede wszystkim zmagającego się od dziecka z chorobą psychiczną - najprawdopodobniej ciężką depresją. Jego zeznania układające się w spójną całość ukazują postępującą degradację człowieka na skutek przebytych doświadczeń, niepowodzeń i chorób psychicznych, które rozwinęły się u niego już we wczesnym okresie życia. Stracił rodziców w młodym wieku, a w swoich zeznaniach i zapiskach przyznał, że cierpiał po tym zdarzeniu na melancholię. Jego liczna i wpływowa rodzina zadbała jednak o bardzo dobre wykształcenie młodego człowieka, co było kosztowne. Pewne jest zatem, że posiadał on po rodzicach całkiem spory majątek. Potwierdzenie zdobycia doskonałego wykształcenia znajdujemy w jego własnych słowach:

Jestem Andrzej Bocheński z Grodziska rodem. Byłem w szkołach różnie w Warszawie, w Poznaniu i do samej filozofii skończyłem szkoły tu w Poznaniu, a potem byłem przy różnych dworach za inspektora.

Mowa tu zapewne o nauce w Kolegium Jezuickim w Poznaniu, jednej z największych i najlepszych uczelni istniejących w ówczesnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, o silnie akademickich aspiracjach, gdzie wykładano filozofię, gdyż w drugiej istniejącej poznańskiej szkole, czyli Akademii Lubrańskiego, skupiano się raczej na przygotowaniu do pełnienia służby kościelnej. Bocheński potwierdza również, że pobierał jakieś nauki w Warszawie. Posiadane wykształcenie pozwoliło mu na pełnienie funkcji administracyjnych lub wychowawczo-edukacyjnych na dworach szlacheckich. Zajęcia te nie dość popłatne i na służbie u różnych właścicieli nie spełniały aspiracji młodego człowieka, w tym z pewnością tych finansowych. I właśnie pogłębiające się problemy finansowe oraz depresja skłaniają go do ukrycia się w klasztorze cystersów w Bledzewie. Tam po raz pierwszy sporządza cyrograf, co jak sam zaznacza, było powodem do opuszczenia klasztornych murów po odkryciu tego faktu przez zakonników. Sam opisuje to zdarzenie następująco:

Poczem zaś udałem się do klasztoru Cystersów i byłem w nim przez pół roku, w którym wystąpiłem z melancholii i z zwad różnych i tam też napisałem cyrograf diabłu. Ten cyrograf miałem w łóżku i podpisałem się krwią swoją, którą mi cyrulik, będąc chorym, z ręki puścił.
Ten zaś cyrograf postrzegli księża bledzewscy i odebrali go. Kazali mi potem wyjść z klasztoru, ja zaś po uczynionej penitencyi [spowiedzi] musiałem ten cyrograf, który tylko do pieniędzy służył, spalić.

Po opuszczeniu klasztoru Bocheński nadal miał trudności, by gdziekolwiek osiąść nawet nie na stałe, ale choćby na dłużej. Te częste podróże, zmiany miejsca zamieszkania, i zbyt dobre wykształcenie, mogły powodować, że wszędzie był traktowany z podejrzliwością. Podróżował po Rzeczypospolitej, czy to z powodu zachcianki, czy też z pomocą rodziny, która była wystarczająco wpływowa, by zapewnić mu stanowiska m. in. w administracji celnej Prus Królewskich w Toruniu, urzędzie miejskim w Poznaniu, czy w Urzędzie Skarbu Ziem Pruskich w Malborku. Zwykle przebywał i pracował w jednym miejscu nie dłużej niż sześć miesięcy, co utrudniało zgromadzenie większej ilości pieniędzy, które następnie i tak szybko wydawał. W Malborku nabawił się tzw. „choroby francuskiej”, czyli kiły, co z pewnością nie pozostało bez wpływu na stan jego układu nerwowego. Następnie przeniósł się w okolice Lwowa, zebrał pewną kwotę i wrócił do Torunia, znajdując dziewięciomiesięczne schronienie w domu rodziny brata.

W końcu wstąpił do służby u szlachcica o nazwisku Załuski w Pyzdrach, gdzie pracował przez kolejne dziewięć miesięcy, ale widocznie nie bez kłopotów, gdyż to właśnie na wniosek Załuskiego został sprowadzony przed sąd na ratuszu w Poznaniu. Bocheński uskarżał się na złe traktowanie przez Załuskiego, twierdząc, że otrzymywał za mało pieniędzy i nędzne jedzenie. Zgodnie z tym, co zeznawał, pisarz sądowy zanotował:

Przyjąłem nareszcie służbę u Pana Załuskiego w Pyzdrach, u tego nacierpiałem się biedy, mizeryi i głodu; z desperacyi i melancholii, napisałem kartę oddając się diabłu. Co zaś w tej karcie jest, tego wszystkiego nie pamiętam.
Oceniając swoją sytuację jako beznadziejną, podpisał ów kolejny pakt z diabłem, ponownie sygnowany krwią. Po kolejnej kłótni z Załuskim Bocheński uciekł, a jako nagrodę za jego ujęcie ofiarowano beczkę piwa. Jednocześnie w odpowiedzi na zniknięcie Bocheńskiego Załuski kazał zebrać i przeszukać jego dobytek, a wtedy znaleziono wspomniany drugi cyrograf. Bocheńskiego złapano, po czym skutego odstawiono do ratusza.

Krążyły także pogłoski o trzeciej umowie z diabłem, którą celowo zostawił na stole podczas pobytu w domu swojego brata w Toruniu, co miało zaświadczać o jego desperacji, a jednocześnie wzbudzać litość. Bocheński potwierdził ten fakt w śledztwie, choć jak sam zaznaczył, trzeci pakt był podpisany atramentem, a nie krwią. Tymczasem jego krewni zanieśli umowę do toruńskich jezuitów, którzy wezwawszy Bocheńskiego, kazali mu udać się do spowiedzi, gdzie otrzymał pokutę i spalił pakt.

Postawa toruńskich jezuitów pozwala stwierdzić, że ocena władz kościelnych była trafna, gdyż wskazuje, że uznano go za osobę niegroźną dla innych i raczej niezrównoważoną niż opętaną. Jednak poznański sąd świecki Bocheńskiego skazał i to na karę śmierci, co każe zadać pytanie, dlaczego Andrzej Bocheński został tak naprawdę stracony, jeżeli z oceny materiału dowodowego można było domniemywać, że nie był osobą pozostającą w pełni władz umysłowych?

Przede wszystkim stało się to za sprawą niezwykłej zaciętości Załuskiego, który doprowadził do ujęcia Bocheńskiego i zadbał (pomimo niewątpliwych kosztów, jakie musiał ponieść), by postawić go przed sądem miejskim, który posiadał kata. Jego intencje są więc bardzo czytelne. Ponadto, jak zauważa Małgorzata Pilaszek w znakomitej pracy Procesy o czary w Polsce w wiekach XV – XVIII, odpowiedzi należy szukać w ówczesnym pojmowaniu istoty tego przestępstwa, za jakie uznawano odstępstwo od wiary i paktowanie z diabłem. Stwierdza ona: „Zazwyczaj sądy dużych miast zachowywały pewną bezstronność”, [ale w tym przypadku orzeczenie zbiegło się z żądaniem powoda, także dlatego że] „prawo niemieckie obowiązujące w polskich miastach pozwalało na eliminacje niewygodnych jednostek ze stanów niższych”. […] „Był to zaledwie jeden z elementów nadawania ładu wspólnocie poprzez prawo” [i jego egzekwowanie]. Małgorzata Pilaszek pisze dalej: „Najważniejszą bowiem przesłanką uzasadniającą władzę szlachty w kraju był jej obowiązek zapewnienia pokoju i bezpieczeństwa”. […] [Niestety] „utarte postępowanie w procesach o czary w Koronie epoki nowożytnej odpowiadało miejscowemu poczuciu sprawiedliwości i było przez społeczeństwo uznawane za najbardziej efektywne”. Gdyby sprawę Bocheńskiego rozpatrywał sąd kościelny, to miałby dużą szansę na ocalenie życia, ale przecież to godziłoby w prestiż władz miasta, które uznawały tego rodzaju przestępstwa za przede wszystkim kryminalne, zatem podlegające wyłącznie jego jurysdykcji. I dlatego tak sprawnie i bez zbędnej zwłoki zajęto się sprawą Bocheńskiego.

Kiedy podczas ostatniej sesji sądu oskarżony zeznał, że ofiarował swoją duszę Lucyperowi w zamian za mądrość, wiedzę, fortunę, szczęście w małżeństwie i pieniądze, dodając, że pokładał całą nadzieję i wiarę w diable, jego los był już przesądzony i czekać go mogła tylko jedna kara – spalenie na stosie. Takie też zapadło orzeczenie sądu, choć z litości wyrok ten złagodzono i ostatecznie Andrzej Bocheński został ścięty mieczem na poznańskim rynku.

Jędrzej Czechowski

Podczas pracy nad artykułem autor korzystał z informacji zawartych w Księgach metrykalnych parafii grodziskiej, miejskich księgach wójtowskich i radzieckich oraz informacjach zawartych w Obrazie Historyczno Statystycznym Miasta Poznania w dawniejszych czasach Józefa Łukaszewicza, Tom II, W Poznaniu 1838 Czcionkami C.A. Pompejusza oraz książce Witchcraft in Early Modern Poland 1500 – 1800 Wanda Wyporska, Palgrave Macmillan London 2013.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na grodzisk.naszemiasto.pl Nasze Miasto